Forum Podróże Wycieczki Wypady na Weekend Strona Główna Podróże Wycieczki Wypady na Weekend
PODRÓŻE MARZEŃ - Forum Podróżników
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Indie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Podróże Wycieczki Wypady na Weekend Strona Główna -> Azja
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marcia
Kapitan



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:39, 09 Lip 2007    Temat postu: Indie

Język urzędowy hindi oraz język angielski jako pomocniczy
Stolica Nowe Delhi
Ustrój polityczny republika
Głowa państwa prezydent
A.P.J. Abdul Kalam
Szef rządu premier Manmohan Singh
Powierzchnia
• całkowita
• wody śródlądowe 7. na świecie
3 287 263 km2
9,5%
Liczba ludności
• całkowita (III 2007)
• gęstość zaludnienia 2. na świecie
1 125 500 000
342 osób/km2
Niepodległość od Wielkiej Brytanii
15 sierpnia 1947
Jednostka monetarna rupia indyjska (INR)
Strefa czasowa UTC +5:30
Hymn państwowy Jana-Gana-Mana
Kod ISO 3166 IN
Domena internetowa .in
Kod samochodowy IND
Kod telefoniczny +91


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MarianekTramp
Majtek



Dołączył: 09 Lip 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:56, 09 Lip 2007    Temat postu:

Oto moja opowieść o podróży do indii:

Na lotnisku w Singapurze wsiadam do samolotu Air India, który z przesiadką w Bombaju leci do stolicy Indii. Już przy wejściu widać, że Indie to inny kraj, bo samolot w środku wygląda tak, jakby przed chwilą skończyła się tu ostra biesiada, a obsługa robi wszystko, żeby nic nie robić. Wszystkie miejsca są zajęte, bo właśnie dwa dni wcześniej skończyło się bardzo ważne hinduskie święto radości i światła - Deepavali. Dużo ludzi wraca do Indii po odwiedzinach w Singapurze u swoich krewnych i przyjaciół.


Lecę w nieznane! W Delhi, na lotnisku, mają czekać na mnie Monika i Kuba - młoda para z Poznania. Poznaliśmy się przez Internet i doszliśmy do wspólnego wniosku, że spędzimy razem czas na zwiedzaniu północnych Indii i Nepalu. Lecę do tych Indii trochę z duszą na ramieniu, bo przecież z tym Internetem różnie bywa. Może to ktoś złośliwy umówił się ze mną, sam teraz siedzi sobie w domu, gdzieś w Polsce, śmiejąc się w kułak, że wyprawił mnie w tak daleką podróż.


Po kilkugodzinnej przerwie w Bombaju, który teraz nazywa się Mumbaj, lecimy dalej do Delhi. Pełen niepokoju przechodzę odprawę i odbieram plecak. Wychodzę i szukam wzrokiem moich znajomych. Znamy się tylko z wcześniej wymienionych fotografii, ale bez problemu w tłumie Hindusów odnajduję jedyną białą i to uśmiechniętą twarz Kuby. Kamień spada mi z serca, bo perspektywa samotnej podróży po tak egzotycznym kraju nie bardzo mi się uśmiechała. Wymieniamy kilka chaotycznych uwag na temat lotu i pierwszych wrażeń - poznaniacy przylecieli tu już wczoraj.


Przy wejściu tłum ludzi, którzy wrzeszczą, łapią nas za ręce i usiłują gdzieś ciągnąć. Dopiero po dłuższej chwili zaczynam rozróżniać angielskie słowa. To tłum naganiaczy proponujący nam różne usługi, począwszy od transportowych, a na hotelowych kończąc. Przebijamy się z trudem i idziemy w stronę autobusów, które nie robią zbyt korzystnego wrażenia. Na pierwszy rzut oka widzę, że wszystkie środki lokomocji mają tak z grubsza około 30-40 lat.
Jedziemy w stronę Main Bazaar, takiej dzielnicy dla globtroterów, a ja przez okno autobusu chłonę wzrokiem wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Mijamy po drodze domy z dykty i różnych materiałów, które nie zawsze są materiałami budowlanymi. Wszędzie widać ogromne stosy śmieci, po których hasają gromadnie dzieci, ryją chude świnie i pożywiają się jeszcze chudsze krowy. W ruchu, na ulicy, dominuje zasada, że pierwszeństwo mają silniejsi, a czerwone światła na skrzyżowaniu, jak się wydaje, służą jedynie dla ozdoby. Najważniejszy jest klakson, używany przeciętnie co 2-3 sekundy. I te masy ludzi!!! Mam wrażenie, że nagle wszyscy mieszkańcy Indii zebrali się w tym samym czasie, w jednym miejscu i poruszają się w jakichś nieokreślonych kierunkach. Cały ten tłum rusza się, trąbi i zachowuje bardzo hałaśliwie.


Dojeżdżamy do celu i znowu otacza nas tłum. Przepychając się, walę niechcący stelażem plecaka kilka razy po głowach, ale nie robi to na nikim żadnego wrażenia. Udaje nam się przedrzeć, ale zbliżają się do nas następni ludzie - to kaleki i żebracy, którzy widząc białego, liczą na jego ofiarność. Jednak, aby sprawnie się poruszać, trzeba mieć twarde serce, bo datek dla jednego żebraka powoduje napływ następnych i tak bez końca.


Idziemy w stronę naszego hotelu, przedzierając się przez wielokolorowy tłum, wśród pędzących ryksz, skuterów, motocykli, krów i kóz. Tylko dzięki szybkiej reakcji nie zostaję zahaczony rogiem krowy, która poszukiwała w śmieciach jedzenia. Co chwila ktoś nas zaczepia, chcąc nam coś sprzedać, wynająć pokój w hotelu lub oferując bilety na autobus.


Docieramy do hotelu, gdzie poznaję Monikę. Dostaję pokój zamykany na kłódkę, tak jak wszystkie pokoje hotelowe w Indiach. Mój pokój to brudne ściany, brudna podłoga i taki sam sufit oraz łóżko przykryte prześcieradłem, które kiedyś było białe.


W głowie szumi od nadmiaru wrażeń, więc idziemy coś zjeść. Na ulicy ten sam tłum, ale przemieszczanie się idzie nam znacznie lepiej, bo nabraliśmy już trochę wprawy. Trzeba mieć tylko bardzo podzielną uwagę, patrzeć na wszystkie strony, a także pod nogi, żeby nie wdepnąć w ludzkie lub krowie odchody.
Dookoła pełno sklepików, które ze swoimi towarami wychodzą na ulicę. Jest też dużo różnego rodzaju restauracyjek, więc wchodzimy do najbliższej. Z wyborem dań nie ma problemu, bo oferują tu kuchnię indyjską i europejską. Można zamówić tosty lub jajecznicę. Ceny też są bardzo przystępne i wszystko wskazuje na to, że za kieszeń nie będzie trzeba się mocno trzymać.


W Delhi postanawiamy skorzystać z usług biura turystycznego, żeby łatwiej dotrzeć do głównych zabytków i w ten sposób zaoszczędzić czas. Wstajemy rano i idziemy na umówione miejsce, gdzie czeka na nas już mikrobus z kierowcą, który okazuje się bardzo wesołym i życzliwym człowiekiem. Chętnie pokazuje nam zabytki, a także opowiada o swojej rodzinie i warunkach życia w Indiach. Słuchamy go z dużym zainteresowaniem.


Jako pierwszy obiekt godny zwiedzania wybieramy Czerwony Fort. Jest to ogromna budowla z czerwonego piaskowca, o obwodzie 2 kilometrów, zbudowana przez Shahdżahana, tego samego, który wzniósł Tadż Mahal. Zwiedzając północne Indie wszędzie można natknąć się na obiekty wybudowane lub znacznie rozbudowane na jego rozkaz. Widać to taki odpowiednik naszego Kazimierza Wielkiego.


Czerwony Fort i jego budowle robią na nas duże wrażenie. Widać budowlę z indyjską flagą powiewającą na wietrze. To z tego miejsca przemawia premier Indii w święta państwowe lub w czasie bardzo ważnych wydarzeń dla kraju. Niedaleko od fortu znajduje się Dżami Masdżid - największy meczet Indii, a jego powstanie to też zasługa Shahdżahana. Budowla jest ogromna, a na jego dziedzińcu jednorazowo może pomieścić się 25 tysięcy modlących się wyznawców Proroka. Wchodzimy wąskimi, krętymi schodkami na małą platformę 40-metrowego minaretu. Widok wspaniały, chociaż osoby z lękiem wysokości nie bardzo mogą się nim napawać. W oddali widać Czerwony Fort i slumsową zabudowę starego Delhi, wszystko spowite lekką mgłą, która w rzeczywistości jest smogiem pochodzącym od masy ryksz i innych przestarzałych pojazdów. Coś takiego jak ochrona środowiska naturalnego tutaj po prostu nie istnieje.
Jedziemy dalej, do miejsca, gdzie zgodnie z hinduską religią spalono zwłoki Mahatmy Gandhiego. Marmurowa, czarna płyta ze skromnym napisem wciąż przyciąga tłumy Hindusów i przyjezdnych turystów. Pamięć o człowieku, który całe swoje życie poświęcił walce o godność człowieka, jest wciąż żywa. Może dlatego, że we współczesnym świecie mało już takich autorytetów?


Jadąc dalej zatrzymujemy się przy świątyni bahijskiej. Ta mało znana religia, mająca swe korzenie na Bliskim Wschodzie, chce pogodzić wszystkie religie, opierając się na zasadach jedności rasy ludzkiej, jednego boga i jednolitych podstaw wszystkich religii. Świątynia jest ogromna, w kształcie kwiatu lotosu. Przy wejściu trzeba zdjąć buty, tak jak w meczecie lub innych świątyniach Wschodu.


Na koniec zwiedzamy jeszcze dwie budowle: mauzoleum Humajuna, które było pierwowzorem Tadż Mahal, i Qutab Minar. Ten drugi obiekt to zespół budowli z początków panowania muzułmanów w Indiach. Na uwagę zasługuje trochę przekrzywiona, smukła wieża, która - niestety - jest zamknięta dla zwiedzających. Podobno kilka lat temu weszła na nią wycieczka szkolna i z niewiadomych przyczyn wśród zwiedzających wybuchła panika. Stratowano wtedy kilkoro uczniów.


Niedaleko wieży znajduje się żelazny słup. Obiekt nie bardzo rzuca się w oczy, aczkolwiek budzi duże zainteresowanie naukowców. Słup ma blisko 2000 lat i nie ulega korozji, a uczeni do tej pory zastanawiają się, w jakich warunkach uzyskano tak doskonały stop żelaza. Ciekawe, co na to Daeniken?


Następny dzień przeznaczamy na zwiedzanie zabudowy nowego Delhi. Z daleka widać wspaniałą budowlę - to Brama Indii. Poświęcona jest żołnierzom, którzy zginęli w wojnie afgańskiej w 1919 roku, ale później jej symbolikę rozszerzono na wszystkie toczone wojny. To tutaj składają wieńce głowy państw, delegacje międzynarodowe, a w jej kierunku maszerują oddziały armii indyjskiej w czasie parad wojskowych. Po drugiej stronie zobaczyć można budynki kilku ministerstw i wspaniałą rezydencję prezydenta Indii, wybudowaną jeszcze przez Anglików. Tuż obok widać wśród zieleni kopułę Parlamentu Republiki Indii.

Kolejnego dnia wyruszamy w podróż do Varanasi, świętego miasta położonego nad świętą rzeką Ganges. Na dworcu jesteśmy znacznie wcześniej, a tłok jest straszny. Ma się wrażenie, że co najmniej połowa mieszkańców Indii wybrała się w podróż. Widać ludzi w różnych strojach, z dziećmi i masą tobołów. Część z nich koczuje tu chyba już od dłuższego czasu, bo widać rozłożone na podłodze skrawki materiałów, służące za posłanie. Z boku stoją nawet nosze z zawiniętym w płótno nieboszczykiem, którego ostatnią wolą było pewnie spalenie ciała w świętym mieście nad Gangesem.


W pociągu mamy problemy ze znalezieniem swojego miejsca. Oczywiście, cały tłum rusza do wagonów trzeciej klasy. My wykupiliśmy drugą z miejscami sypialnymi. Cały pociąg przypomina trochę skład wagonów bydlęcych, ale nie ma co narzekać. Najważniejsze, że mamy miejsca do spania. Nie zwracamy też uwagi na godzinę odjazdu, bo widać, że wszystko porusza się tu według innego zegara. W czasie podróży ledwo drzemiemy na twardych miejscach. Na którejś ze stacji słychać głośne krzyki i łomotanie do drzwi naszego wagonu. Ktoś chce się do nas dostać?! Kuba chce wstać, żeby otworzyć drzwi, ale zostaje powstrzymany przez leżącego obok Hindusa. Wstaję ze swojego łoża, bo mam już dosyć. W tej samej chwili na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała moja głowa, ląduje pokaźnych rozmiarów kamień. Szkło rozpryskuje się dookoła. Za chwilę przez wybitą szybę wpada mniejszy kamień, który lekko uderza Monikę w nogę. Trochę przerażeni chowamy się w głąb przedziału. Na szczęście pociąg rusza, a na najbliższej stacji wchodzi patrol wojskowy. Oglądają miejsce z wybitą szybą i pytają o wydarzenia. Dowiadujemy się, że to "bezrobotni studenci" usiłowali obrabować pociąg. Dobrze, że w każdym oknie są kraty, bo pewnie ci "studenci" dostaliby się do środka, mimo zamkniętych drzwi.


Do Varanasi docieramy rano i tuż po wyjściu dopada nas tłum taksówkarzy. Po długich targach z jednym z nich ustalamy cenę. Samochód jest bardzo stary i po drodze zatrzymuje się kilka razy, kierowca wówczas wysiada z niego, grzebie w silniku i… ruszamy dalej. Przez całą drogę kierowca usiłuje podnieść cenę, próbując nam wmówić, że ustaliliśmy na początku znacznie wyższą. Kłócimy się z nim ostro, w końcu nawet chcemy wysiadać. Po wielu perypetiach dojeżdżamy do miejsca, w którym postanawiamy przenocować.


Schodzimy jedną z gath nad brzeg Gangesu. Jest wcześnie rano, więc jest to głównie czas ablucji w rzece. Ludzie wchodzą do wody, zanurzają się odmawiając w tym czasie formułki modlitw. Miejsca do rytualnych kąpieli są oddzielne dla mężczyzn i dla kobiet, istnieje także podział kastowy, nie zawsze dla nas dostrzegalny. Ludzie przybywają tu z najdalszych stron Indii, żeby dokonać religijnej kąpieli, a marzeniem każdego Hindusa jest to, żeby po śmierci jego ciało zostało spalone właśnie tu, a prochy wrzucone do Gangesu.


Cały brzeg zabudowany jest hinduskimi świątyniami z różnych okresów, ale zarówno starsze, jak i młodsze jednakowo obsuwają się do rzeki. Kilka z nich zanurzona jest nawet do połowy w wodzie. Widać na powstrzymanie tego procesu nie ma pieniędzy. Samo Varanasi nie okazuje się jednak tak ciekawe, jak nam opisywano. Jest strasznie brudne. Szczególnie przeszkadzają nam odchody, które spotyka się na każdym kroku, na każdej ulicy i chodniku.


Wynajmujemy łódź z wioślarzem, żeby popływać po Gangesie i zobaczyć święte miejsca od strony rzeki. Podpływamy powoli pod miejsca, gdzie palone są zwłoki zmarłych. Robi to na nas niesamowite wrażenie, a zwłaszcza rozluźniona atmosfera, która niczym nie przypomina naszego pogrzebu. Kolorowe ubrania, głośne rozmowy, muzyka i psy wyjadające resztki. Kto wie, może nawet ludzkie?! Tłum gapiów patrzy na to wszystko, ktoś w tym czasie sika, inny głośno krzyczy, a dzieci biegają i bawią się wesoło, dlatego też leżące czy płonące dziesiątki zwłok nie robią na nas przygnębiającego wrażenia.


Jedziemy rykszą do fortu. Kierowca to prawdziwy wariat. Lawiruje pomiędzy ogromną masą samochodów, rowerów, ryksz, ludzi i zwierząt z ogromną wprawą. Serca mamy w przełyku! Ciekawy jest przejazd przez most pontonowy, po bardzo nierównej, drewnianej nawierzchni z dużą prędkością. Fort jest bardzo zniszczony i zaniedbany. Zwiedzamy mieszczące się w nim muzeum. Już dawno się tak nie ubawiliśmy. Po wejściu do pierwszej sali myślimy, że to jakieś złomowisko. Stoi w nim kilka brudnych, zniszczonych samochodów należących kiedyś do maharadży. Widok jest tragikomiczny. Pomieszczenia wyglądają jak zagrzybione piwnice.
Eksponaty znajdują się za niemiłosiernie brudnymi szybami. Niektóre barierki zrobione są z przewróconych krzeseł połączonych sznurkiem. Część wystawianych przedmiotów jest kompletnie zniszczona i brudna. Fotele maharadży są podziurawione, a dywany wyglądają jak szmaty do podłogi. Najśmieszniejsze są wypchane zwierzaki: wyskubany niedźwiedź i krokodyl, któremu odpadło pół paszczy. Całe muzeum jest w tak tragicznym stanie, że zapisuje się na długo w naszej pamięci jako całkowicie odmienne od wszystkich, które do tej pory widzieliśmy.


Jedziemy do Agry. Nasz pociąg ma tylko 3 godziny spóźnienia - to bardzo mało jak na tutejsze warunki. Z dworca jedziemy rykszą do hotelu Kamal. Według "Lonely Planet" jest to jedyny hotel w tym mieście, z którego widać Tadż Mahal. I rzeczywiście - z tarasu widać mauzoleum w całej okazałości.


Jest to chyba najpiękniejsza budowla, jaką do tej pory widziałem. Symbol Indii i jednocześnie symbol miłości. To właśnie zakochany do szaleństwa Shahdżahan postawił dla swojej ukochanej żony tę ogromną, zbudowaną z białego marmuru budowlę. Przy budowie tego obiektu w ciągu 22 lat pracowało 20 tysięcy ludzi. Dla siebie władca planował postawić po swojej śmierci identyczną budowlę, tylko z czarnego marmuru, bardzo blisko swojej zmarłej ukochanej. Planom tym przeszkodził mu syn, który widząc, że skarb państwa staje się pusty, pozbawił ojca tronu i osadził go w więzieniu. Każdego dnia, gdy budzę się rano, ubieram się i szybko biegnę, żeby znowu zobaczyć mauzoleum. Jest tu specyficzna atmosfera, a rano, gdy jeszcze nie ma zbyt wielu zwiedzających, czuć pewną tajemniczość tego miejsca i odrobinę romantyczności.


Po śniadaniu planujemy zwiedzanie fortu. Kelner rozkłada nakrycia na stole, kładąc różne przysmaki, a w tym banany. Nagle coś wielkiego skacze nam na stół, rozrzuca talerze, sztućce i znika z bananami. Nie zdążyliśmy nawet krzyknąć, gdy małpa - bo to ona była sprawcą tego zajścia - uciekła. Zwierzęta te uważane są za święte, więc nie mogliśmy jej nic zrobić, a poza tym - kto dogoni małpę i odbierze jej banany?!


Zwiedzamy fort w Agrze. To imponująca budowla. Zachodzimy do miejsca, skąd bardzo ładnie widać Tadż Mahal. Właśnie tu uwięziony Shahdżahan spędził siedem lat, na osłodę mając tylko piękny widok miejsca pochówku swojej żony. Okrutny syn spełnił prośbę ojca, gdy ten poprosił o złożenie swego ciała po śmierci w Tadż Mahal - u boku swojej wielkiej miłości.


W okolicy Agry jest też inna atrakcja - Opuszczone Miasto. Legenda głosi, że jeden z władców, nie mogąc przez długie lata doczekać się potomka, odbył pielgrzymkę do świętego starca, który przepowiedział mu narodziny syna. Proroctwo spełniło się, a uszczęśliwiony władca obiecał spełnić każde życzenie świętego. Prorok powiedział, że jedyna rzecz, jaka mu jest potrzebna, to spokój. Władca polecił całej ludności opuścić miasto, żeby starzec mógł zostać sam. Prawda jest bardziej prozaiczna i wszystko wskazuje na to, że w mieście zabrakło wody, więc ludzie zaczęli je opuszczać.


Wracamy już do Delhi, zatrzymując się na jeden dzień w Dżajpur, gdzie oglądamy Pałac Wiatrów i obserwatorium astronomiczne władcy, którego hobby było obserwowanie nieba.


W Delhi rozstaję się z Moniką i Kubą, którzy lecą dalej, do Tajlandii. Obiecują odwiedzić mnie w Australii. Ja zostaję jeszcze trzy dni w stolicy Indii. Oglądam Ogrody Lodich z pięknymi, choć trochę zaniedbanymi budowlami oraz mauzoleum wezyra Safdara Dżanga. Zachodzę też do Muzeum Pamięci Indiry Gandhi. Utworzono je w jej dawnej rezydencji, przy okazji pokazując eksponaty pozostałe po jej tragicznie zmarłym synu - Radżiwie. Spotykam tu także polskie akcenty. W jednej z gablot umieszczono kilka zdjęć z wizyty Indiry Gandhi w Polsce, a także pamiątkę - dekoracyjny talerz z herbami województw. Odwiedzam także Muzeum Narodowe. Kręci się w głowie od ilości eksponatów i trzeba być naprawdę specjalistą znającym się na kulturze Indii, żeby z zainteresowaniem to wszystko obejrzeć.


Docieram także do miejsca, w którym mieszkał Mahatma Gandhi. Oglądam skromne pomieszczenia i eksponaty w gablotach, pokazujące jego walkę o godność człowieka. Razem ze mną w muzeum są też inni zwiedzający, po wyglądzie których można sądzić, że są biedakami. Podobno właśnie wśród tych najbiedniejszych postać Gandhiego jest nadal popularna.


Czas wyjeżdżać z Indii. Pamiętam, jak pierwszego dnia po przylocie mało brakowało, a szybko opuściłbym to miejsce. Teraz trochę szkoda mi odlatywać. Tyle jeszcze zostało do zwiedzenia. Poznałem tylko trochę północy tego kraju, a zostało tyle miejsc na południu. Naprawdę, żeby wszystko zobaczyć, trzeba przeznaczyć przyjechać tu na kilka miesięcy, a może nawet rok. Zabieram stąd jednak coś bardzo cennego - moje wspomnienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anusia
Majtek



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 22:01, 09 Lip 2007    Temat postu:

To niesamowite! Przeczytałam z zapartym tchem, jak ksiązkę, od której trudno sie oderwaćSmile
Jak masz równie ciekawe wspomnienia z innych miejsc - opisz, na pewno przeczytam wszystkie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Podróże Wycieczki Wypady na Weekend Strona Główna -> Azja Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin